Podróże
◊ ◊ ◊ Sri Lanka 2022 ◊ ◊ ◊
Nazwa państwa Sri Lanka przyjęta w 1972 (wcześniej znana jako Cejlon) oznacza w eposie sanskryckim (epos kształtował się na przestrzeni II wiek p.n.e. – II wiek n.e. i składa się z ok. 24 tysięcy strof, pogrupowanych w 7 ksiąg) to „olśniewający kraj”. Obecna nazwa jest współczesną adaptacją nazwy występującej w Ramajanie, gdzie wyspa znana jest jako Lanka.
Przylatujemy do Colombo o godzinie 11:00, dla nas 6:30 (4,5 godziny różnicy czasu do przodu). Lot minął sympatycznie. Linie Emirates jak zawsze spełniły swoje zadanie i sprostały oczekiwaniom.
Mamy wykupiony tour po Sri Lance (7 dniowa objazdówka), w cenie jest transfer z lotniska. Wychodzimy po kontroli paszportowej, czeka na nas kierowca z tabliczką i naszym nazwiskiem. Pakuje bagaże, jedziemy do hotelu.
Średni koszt taksówki z lotniska do Negombo to ok. 2000 rupii a do Colombo (kilka kilometrów dalej) to ok. 3000 rupii czyli odpowiednio 8 i 12 dolarów.
Hotel to już naprawdę kwestia wyboru. Można znaleźć w Colombo hotele po 120 dolarów za noc, ale są też pokoje hotelowe za 30-40 dolarów i wcale nie są to złe warunki. Może nie będzie basenu na parterze, ale miła obsługa pomoże we wszystkim. Jak ktoś chce potraktować sprawę niskobudżetowo, to znajdzie pokój dwuosobowy za 15-20 dolarów, ale nie może oczekiwać klimatyzacji i takich tam luksusów.
My wybraliśmy uśrednioną ofertę za 80 dolarów za dobę. Pierwszy nasz wybór to Marino Beach Hotel w Colombo. Wrażenia niesamowite, basen na dachu robi robotę.
Kolejnego dnia rano, po śniadaniu przyjeżdża nasz kierowca, z którym mamy spędzić najbliższy tydzień i zaczynamy objazd Sri Lanki.
Z racji tego, że podróżujemy samochodem kilka informacji komunikacyjnych czyli co warto wiedzieć o transporcie na Sri Lance.
Sri Lanka posiada 2 autostrady, na których limit prędkości wynosi 100 km/h, pozostałe drogi są przyzwoite, ale bardzo zatłoczone. Podstawowa sprawa: średnia prędkość przejazdu to 35-40 km na godzinę. Jeśli macie do pokonania ok. 100 km musicie liczyć, że zajmie Wam to ok. 3 godzin. Szybciej po prostu się nie da. Ruch jest lewostronny, ale nie to stanowi problemu. Zasady ruchu drogowego można sprowadzić do jednej. Każdy z przodu jedzie jak chce, a ten z tyłu cierpliwie obserwuje co się stanie. I tak to działa, trzeba mieć anielską cierpliwość. I jeszcze jedno: trąbienie nie oznacza niebezpieczeństwa tylko „uważaj jestem obok”.
Poza wynajętym busem czy samochodem z kierowcą istnieje jeszcze kilka innych alternatywnych środków komunikacji. Na dłuższych trasach pociągi. Bilety można kupić w 3 klasach 1-3. Trzecia najtańsza. Jeśli zdecydujecie się na taki wariant to uważajcie, bo drzwi w pociągu nie są zamykane, a pasażerowie siedzą lub stoją na stopniach. Ceny biletów na poszczególne kierunki są dostępne w sieci. Odwiedziliśmy 2 dworce w Colombo i zwróciło naszą uwagę to, że każda kasa sprzedaje tylko jeden rodzaj biletu. Czyli np.: jeśli chcecie kupić bilet z Colombo do Galle to np.: kasa nr 3, ale już bilet z Colombo do Elli to kasa nr np: 5. Mam nadzieję, że rozumiecie zasadę. Nad każdym okienkiem jest opis jaki bilet można w nim kupić. Szybko można się zorientować na czym polega transport kolejowy. Kolejnym środkiem transportu jest autobus. Większość linii jest prywatna, tabor wygląda staro, nie ma klimatyzacji i autobusy jeżdżą z otwartymi drzwiami. Przystanki to raczej miejsca „zwolnionego biegu pojazdu” – pasażerowie wskakują do i wyskakują z jadącego autobusu. Z żadnej z tych 2 opisanych ofert nie korzystaliśmy. Duże wrażenie robiły na nas otwarte drzwi w tych środkach transportu. Dla Europejczyka trudne do wyobrażenia pod względem bezpieczeństwa. No i są tuk-tuki. Małe skuterki z przestrzenią siedzącą dla 3-4 osób. Ceny bardzo różne. Obowiązują dwie zasady: nie wsiadasz jak nie znasz ceny i jak ustalasz cenę to bardzo precyzyjnie. Lokalna cena to 50 rupii za odcinek ok. 1 do 2 km. Od turystów kierowcy potrafią zawołać nawet 500 rupii za niewielki odcinek drogi. Uczciwą ofertą jest dogadanie się tj. ustalenie ceny np.: 100 rupii za ok. 1 km za wszystkich pasażerów. Nie dajcie się naciągnąć na cenę np.: 100 rupii, ale za 1 osobę !!! Warto znać mniej więcej odległość jaką chcecie pokonać, wtedy macie większe możliwości do ustalenia ceny.
Ostatnia formą transportu lokalnego są taksówki i Uber. Aplikacje działają, ale to droższa przyjemność.
Jedziemy do Dambuli. Oglądaliśmy wcześniej zdjęcia, ale żadne zdjęcie nie odda rzeczywistości. Spodziewamy się niespodziewanego. I faktycznie po 3 godzinach drogi (ok. 110 km) wjeżdżamy na parking. Nasz przewodnik mówi - trzeba iść w górę. Po kilku stopniach napotykamy okienko z biletami. Płacimy 2000 rupii za osobę (ok. 8 dolarów). Pamiętajcie płatność tylko gotówką. Terminale kart płatniczych są praktycznie tylko w hotelach, drogich sklepach m.in. z alkoholem i oczywiście na lotnisku. Inne miejsca mogą mieć terminale kart płatniczych, ale raczej są to sytuacje wyjątkowe. Ważna uwaga, w niektórych miejscach za płatność kartą chcą doliczyć do rachunku prowizję bankową. Nie zgadzajcie się. Negocjujcie, żeby „ubić” interes i tak dadzą Wam zapłacić kartą bez prowizji – ale trzeba być stanowczym.
Dobrym sposobem na funkcjonowanie walutowe jest karta Rewoluta, którą wykorzystywaliśmy tam, gdzie można było płacić kartą. Mają niski spread czyli tanią opłatę za przewalutowanie.
Wracając do Dambuli. Po pokonaniu kilkudziesięciu stopni zwiedzamy 2500-letnią świątynię wykutą w skale - Dambulla Cave Temple. Jest to najdłuższa i najlepiej zachowana świątynia na Sri Lance. Znajdują się tam 153 posągi buddy. W drodze na górę towarzyszą nam stada małp. Ważna uwaga – w otoczeniu małp nie trzymamy żywności w ręku. Małpa widząc jedzenie jest gotowa podrapać lub ugryźć.
Ważne: kobiety i mężczyźni muszą mieć zakryte kolana, a kobiety dodatkowo ramiona. Jeśli jesteście w krótkich spodenkach, można na miejscu pożyczyć tkaninę okrywającą kolana za 100 rupii za sztukę (ok. 2 zł). Dodatkowo należy zdjąć buty i dać w depozyt za 25 rupii (50 gr.) za parę. Oczywiście do świątyni wchodzimy „na boso”.
Nocleg
Po śniadaniu wyruszamy na zwiedzanie Sigiriya Rock Fortress – niegdyś pałac (być może klasztor) powstały w 5 wieku i położony na pionowej skale ok. 200 nad płaskowyżem.
Od 1982 roku znajdujący się na światowej liście dziedzictwa UNESCO. Opłata za wejście do parku (skała wraz z przyległymi ogrodami i ruinami) to 30 dolarów – znowu płatność tylko gotówką, ale można płacić zarówno w rupiach jak i w dolarach. Zaraz przy wejściu na teren znajdziecie kilkudziesięciu lankijskich przewodników mówiących w różnych językach, którzy za kilka dolarów oprowadzą Was po parku. My nie korzystaliśmy z ich usług. Kierujemy się zasadą – przed zwiedzaniem, najlepiej rano, czytamy w przewodnikach o historii i kulturze danego miejsca, aby podczas zwiedzania mieć na świeżo dane źródłowe i lepiej zrozumieć przeszłość. Pokonaliśmy setki schodów, pot się leje, ale widok jest oszałamiający.
Wracamy do hotelu i mamy relaks na basenie.
Kolejny, 3 dzień wycieczki. Jedziemy do Kandy. I znowu mamy do pokonania ok. 80 km czyli 2,5 godziny drogi. Od 1592 roku za panowania Portugalczyków i Holendrów Kandy była stolicą Sri Lanki aż do czasu, kiedy to Brytyjczycy w roku 1815 przenieśli stolicę do Colombo.
Pierwsze miejsce, które odwiedzamy to Royal Botanical Garden, położony na obszarze ok. 59 hektarów ogród z przepięknymi kompozycjami roślinnymi. Bilety dla obcokrajowców po 2000 rupii (ok. 8 dolarów), a dla tubylców 300 rupii (2 dolary). Z różnymi cenami dla „lokalsów” i dla turystów spotkacie się wszędzie na Sri Lance.
Ogród jest przepiękny. Spacer po nim zajmuje ok. 1,5 – 2 godziny, ale można też spędzić tam cały dzień.

Przejeżdżamy w kolejne miejsce. Świątynia Zęba (Temple of the Sacred Tooth Relic). Bilet kupujemy w automacie (tylko za gotówkę) za 2000 rupii (8 dolarów). W przechowalni zostawiamy plecak i …. buty! Można zostać w skarpetkach. Do każdej świątyni na Sri Lance można wejść tylko bez butów. Świętym Zębem okazuje się… ząb, ale słonia. Ołtarz wypełniają 2 wielkie kły słonia. Obok świątyni, w dawnym pałacu królewskim, mieści się muzeum opisujące historię słonia Raya.
Hotel i popołudniowy relaks.
Dzień 4.
Jedziemy dalej na południe do Nuwara Eliya. Miejscowość ta jest położona ok. 2000 m nad poziom morza. Zwróćcie uwagę, że tam jest dużo chłodniej niż w pozostałej części Sri Lanki. Dla porównania wyjeżdżając z Kandy było 32 stopnie to po przyjeździe do Eliyi temperatura wynosiła ok. 20 stopni Celcjusza, a w nocy było tylko 11 stopni. Tubylcy chodzą tutaj w czapkach. Ciekawostką jest, że miejscowy rząd przenosi się do Eliya na 3 miesiące każdego roku tj: marzec-maj, kiedy to w Colombo jest bardzo gorąco i wilgotnie.
Po drodze zatrzymujemy się na plantacjach herbaty. Bajecznie położone na stokach drzewka herbaciane robią wrażenie. Zwiedzamy fabrykę herbaty i kończymy naszą wizytę kupując pięknie opakowaną cejlońską herbatę. Każdy klient, który dokona zakupu zostanie poczęstowany aromatyczną herbatką.
Po kilku kilometrach krętej, górskiej jazdy, tuż przy drodze wyłania się nam wodospad Ramboda.
Wejście w jego pobliże to 100 rupii za osobę (80 centów). Do pokonania ok. 500 metrów, ale z tego ok. 150 w górę. Warto!!! Bardzo warto. Widok jaki rozciąga się u podnóża wodospadu zapiera dech w piersiach. Oczywiście nie jest to Niagara, ale położenie, formy skalne w otoczeniu i roślinność stwarzają wspaniałą kompozycję. Wracamy do samochodu, uff klimatyzacja na full. Dojeżdżamy do hotelu, krótki refreshing i oglądamy zachód słońca nad jeziorem „Gregory Lake”. Okolica nazywana jest „Little England” mała Anglia ze względu na typową angielską zabudowę. Tutaj w budynkach i hotelach nawet baterie w kranach mają angielskie czyli z osobno ciepłą i zimną wodą. To słaby pomysł i ustawienie dobrej temperatury wody zawsze zajmuję chwilę. Kolacja w miejscowej restauracji – posiłki typu Biryani za 280 rupii (1 dolar) – pyszne i smaczne.
Dzień 5.
Dzisiaj czeka nas Safari !!!
Wczesny wyjazd, bo mamy do pokonania ok. 160 km czyli 4 - 4,5 godziny drogi. Chcemy być na miejscu ok. 12:00, więc wyjeżdżamy o 7:30. Znowu podziwiam cierpliwość naszego kierowcy, bo na drodze nic go nie rusza. Meldujemy się w hotelu nieopodal Parku Narodowego Yala. Todrugi pod względem wielkości park narodowy Sri Lanki. Mieszkają tu słonie, bawoły indyjskie, krokodyle, wargacze, małpy oraz liczne gatunki ptaków. Jednak największą atrakcją parku są lamparty.
Załadowane baterie do aparatów i kamery. Przyjeżdża po nas jeep. Do parku Yala National Park można wjechać tylko jeepem. Inaczej niż w afrykańskim parkach narodowych, do których na własną odpowiedzialność może wjechać każdy swoim samochodem. Tutaj jest inaczej. Jeep kosztuje 10000 – 15000 rupii na 5 godzin, z czego 4 są w parku) w zależności od firmy i jakości samochodu. My zapłaciliśmy 12500 rupii (ok. 50 dolarów), samochody są 8 osobowe, więc ekonomicznie jest zebrać większa ekipę, aby cena rozłożyła się na kilka osób. Płaci się za samochód, a nie za osobę jak w innych przypadkach. Dodatkowo trzeba zapłacić za wjazd do parku: 2 osoby to koszt 11600 rupii + 200 rupii za kierowcę. Razem ok. 45 dolarów. Analizując cenę przy wynajęciu samochodu dla 2 osób koszt safari to ok. 47 dolarów na osobę Ale jeśli w jeepie jest już np.: 6 osób to jednostkowy koszt 4-godzinnego safari wyniesie Was poniżej 30 dolarów.
Za bramą zaczyna się szutrowa droga, jedziemy wolno poszukując mieszkańców parku. Jest 14:30 i zwierzęta leniwie spędzają czas w cieniu gałęzi lub pochowane są w trawach. Bawoły i krokodyle są w wodzie. Jeździmy już 2,5 godziny oglądając zwierzęta, ale poszukujemy lamparta. Yala National Park to drugi co do wielkości park Sri Lanki, ale to właśnie tu znajduje się największa na świecie populacja lampartów. Jest ich ok. 250. Trzeba mieć dużo cierpliwości, bo zobaczyć koty, bo nie są chętne na spotkanie z człowiekiem.
Park zamykany jest o 18:00. O godz. 17:20 kierujemy się w drogę powrotną. Nagle z zarośli wychodzi rodzina 12 słoni. Wspaniały widok, małe baraszkują, słonice osłaniają maluchy, a przewodnik stada dostojnym krokiem obserwuje sytuację. Kręcimy film, robimy zdjęcia, a nagle nasz przewodnik odbiera telefon. Po krótkiej rozmowie włącza silnik i rusza w sobie tylko znanym kierunku. Kilka minut trwa szybka jazda po szutrowej, nierównej drodze. Zatrzymujemy się w dzikim miejscu, cisza i spokój. Pytamy co się dzieje. Przewodnik szepcze, że gdzieś w okolicy jest lampart. Jest 17:45. Nagle podjeżdżają do nas kolejne jeepy. Między zaroślami na polankę, tuż przed nami, wychodzi dostojnym krokiem dorosły lampart. Słychać tylko migawki aparatów. Ale emocje. Świadomość, że ok. 15 – 20 metrów od ciebie przechadza się swobodnie żyjący na wolności dziki kot, jest niesamowita. Radość jaką daje wykonanie zdjęcia temu i innym zwierzakom jest nieopisana. Dopiero w takim miejscu można zrozumieć co oznacza sformułowanie „polowanie z aparatem w ręku”. Wspaniałe przeżycie.
Wyjeżdżamy z parku o 18:05. Po zmroku (w marcu słońce zachodzi na Sri Lance ok. 18:15-18:20) dojeżdżamy do hotelu. Nie ma już czasu, żeby iść na kolacje „do miasta – do wioski”, więc zamawiamy posiłek w restauracji hotelowej. Biryani kosztuje 1000 rupii (4 dolary), co prawda 4 razy drożej niż na street food, ale ładnie podane i równie smaczne.
Przedostatni dzień naszej wycieczki. Rano o 8:30 wyjeżdżamy z Yala do Bentotta. Pamiętajcie, jak macie wykupiony objazd w biurze, to Wy ustalacie godzinę wyjazdu. Kierowca może zaproponować czas wyjścia z hotelu, żeby dobrze zorganizować dzień, ale to Wy jesteście dysponentem samochodu.
Po 2 godzinach dojeżdżamy do „plaży rybaków” (ok. 70 km). Plaża pusta, widoczne są jedynie sterczące pale z poprzeczkami. Nagle, na nasz widok, wyłania się ekipa „rybaków z wędkami” oraz ich menadżer. Podchodzi do nas jeden z nich i mówi: 1500 rupii za 1 rybaka i jedno zdjęcie. Negocjujemy …. ustalone: 3 rybaków - 2 osoby się fotografują za 1000 rupii (4 dolary). Robimy fotki. Te 16 zł dają spory fun, bo rybacy są bardzo cierpliwi. Podczas naszej sesji jeden z rybaków złowił rybę. To znaczy, że znają się na rzeczy.
Ważne: podczas wsiadania do samochodu „rybacy” podstawiają wiadro z wodą i wycieraczkę, aby opłukać nogi z piasku i bez „plażowych dodatków” wejść do pojazdu. Dla tych, którzy nie płacą usługa jest niedostępna.
Wsiadamy zatem do samochodu, ale wcześniej płuczemy nogi i jedziemy dalej.
Po 30 km dojeżdżamy do Turtle Beach.
Zakładamy maski do snurkowania i rzucamy się w ocean. Żółwie są tuż przy plaży i kilka metrów w głąb oceanu. Niestety, to atrapa dzikości miejsca. Na plaży miejscowi sprzedają wodorosty (100 rupii), którymi karmione są żółwie. Marketingowa machina. Aczkolwiek wyglądają pięknie. Jesteśmy po kolana w wodzie, a żółwie średnicy 80 cm opływają nasze nogi. Popłynęliśmy dalej. W maskach świetnie widać jak te gady konkurują ze sobą w podwodnym świecie. Płukanie ciała i jedziemy dalej.
Kolejnym punktem zwiedzania jest Madu River – rzeka, która w swoim dorzeczu ma 21 wysp. Pierwsza cena, którą Wam zaproponują to 30 dolarów za godzinę rejsu. Jeśli chcielibyście płynąć 90 minut i zwiedzać „fish spa” oraz hinduską świątynię to cena już wzrasta do 45 dolarów. Szczerze, nie warto rozszerzać tych atrakcji. Wynegocjowaliśmy godzinny rejs po rzece za 25 dolarów na osobę. Podczas rejsu można przemieszczać się pomiędzy wyspami i wpłynąć w tunele „czerwonych drzew”. Wyglądają rewelacyjnie. Ciekawe doznania, polecamy.
Z Madu River to już bezpośrednia droga do Colombo lub Negombo (jak macie zaplanowane). My zatrzymaliśmy się w Bentotta. Wspaniały hotel z bezpośrednim dojściem do oceanu. Popołudniowy relaks przy basenie, zachód słońca. Obowiązkowa kąpiel w oceanie. Obok hotelu knajpa (400 m) Sea Food Restaurant serwująca dobre Biryani i curry rice z owocami morza. Tam spożywamy kolację za 1500 rupii (6 dolarów) za 2 osoby. Wracamy do hotelu – relaks w basenie.
Ostatni dzień. Śpimy troszkę dłużej, bo dopiero ok. 9 wyjeżdżamy z hotelu. Mamy 80 km do Negombo czyli jak już pewnie się zorientowaliście ok. 2 godzin drogi. Żegnamy się z naszym kierowcą. Na ostatnią noc wynajęliśmy hotel na plaży. Po zameldowaniu poszliśmy obejrzeć Negombo: holenderski fort, świątynię buddyjską i targ rybny.
Po 2 godzinach na gorącym słońcu wracamy do hotelu i na basen. Uff, jest fajnie.
Lot mamy następnego dnia o 9:55. Hotel jest ok. 8 km od lotniska czyli 20 min drogi. Biuro, które organizowało nam objazd Sri Lanki, aranżuje transport na lotnisko. Ale mamy jeszcze popołudnie czyli kolejny raz street food, a wieczorem kufel zimnego piwa w barze widokowym na 9 piętrze naszego hotelu z widokiem na całą zatokę.
Wyjeżdżamy o 7:00 na lotnisko.
Kilka informacji praktycznych.
Owoce są stosunkowo tanie, świeże i bardzo soczyste. To nie te same produkty, które „płyną 2 tygodnie statkiem do Polski” i są zrywane zielone, a proces dojrzewania ma miejsce w ładowni. Bardzo popularne i na każdym kroku dostępne, są banany. Te małe, bardzo słodkie są najlepsze. Cena za kilogram to ok. 100 rupii (1,60 zł). 3 małe mango to także koszt ok. 100 rupii. Marakuja – 400 rupii za kilogram.
Woda: litrowa butelka niegazowana kosztuje 50-60 rupii (20 centów), woda gazowana niestety, nieosiągalna na ulicy. W sklepach typu małe markety, których bardzo niewiele – popularna sieć to CityFood – można kupić wodę gazowaną, ale ciepłą. Nie mają w tych sklepach lodówek.
W restauracjach woda może kosztować 80-200 rupii (40-80 centów), ale jest zimna. Jeśli chcecie się schłodzić, to zawsze o taką proście, bo inaczej podadzą w temperaturze „pokojowej”.
Samosa – indyjskie trójkątne pierożki, to smaczna, ale proszę pamiętać, bardzo pikantna przekąska. Są samosy warzywne, z mięsem i z rybami. Cena lokalna: małe po 15 rupii, a większe po 25 rupii czyli odpowiednio 30 i 40 groszy. Dla turystów ceny mogą być wyższe tj. po 50 - 100 rupii. Bądźcie czujni i nie dajcie się naciągnąć. Dobrym sposobem na zakup według lokalnych cen jest ustawienie się w kolejce za „lokalsem” i kupujecie tuż po nim. Wtedy trudno będzie sprzedawcy podać inną cenę.
Masaże na Sri Lance są dobrze wykonywane. Ceny kształtują się od 3000 rupii w ulicznych SPA aż do 8000 rupii w resortach. Czyli odpowiednio 12 dolarów i nawet 30 dolarów za godzinę.
Napoje alkoholowe można kupić na Sri Lance tylko w specjalnych sklepach: „Wine store”. Dla przykładu piwo Lion lager 4,8 – puszka 500 ml kosztuje 260 rupii (1 dolar), piwo Lion Strong 8,8 można nabyć za 380 rupii (1,5 dolara), wino z RPA lub z Chile 1 butelka to koszt ok. 2500 rupii (10 dolarów). Dla porównania w hotelu piwo Lion lager kosztuje 700-800 rupii (3 dolary) a drink np.: Mohito 1200-1500 rupii (4,5-6 dolarów). />
Napiwki to ciekawy temat. Generalnie nie ma ustalonej kwoty napiwku. Trzeba wiedzieć, że miesięczna pensja Lankijczyka to ok. 80 000 – 100 000 rupii czyli 350-400 dolarów. Oczekiwania napiwku od turystów są na każdym kroku: przeniesienie walizki, trzaśnięcie drzwiami w taksówce, w restauracji czy otwarcie drzwi w hotelu. Zawsze trzeba mieć jakieś drobne w kieszeni. Najmniejszy banknot to 20 rupii (35 groszy), kolejny 50 (80 groszy) i 100 rupii (1,60 zł). Przy pierwszej wymianie poproście o 1000 rupii w drobnych, na pewno się przydadzą. 50 czy 100 rupii napiwku za wyżej wspomniane usługi nie są wygórowaną wartością, ale nikt się nie obrazi. Lepszy wróbel w garści niż …. .
Wymiana walut. Nie ma tego, do czego przywykliśmy w Europie czy w niektórych rejonach Azji np. w Tajlandii, że na każdym rogu jest kantor – change money. Nie, nie - to jest Sri Lanka. Praktycznie jest tylko kilka możliwości. Najbardziej oczywista wymiana - na lotnisku, kurs nie jest zły, ale w mieście lepszy. Walutę tj. dolary USA, euro czy funty angielskie można wymienić prawie w każdym 4 - lub 5 – cio gwiazdkowym hotelu oraz u jubilerów. To ostatnie miejsce polecamy – mają najlepsze kursy. Podczas naszego pobytu kurs rupii wahał się od 250 do 280 za 1 dolara amerykańskiego.

|